Szukam działań skutecznych – rozmowa z Łukaszem Surowcem

Posted on 20 czerwca, 2012

0


Ukończyłeś Wydział Rzeźby krakowskiej ASP. Przekłada się to na Twoją obecną praktykę artystyczną: wideo, performance, działania w przestrzeni miejskiej?

Łukasz Surowiec: Rzeźba opiera się na fenomenie dotykania przestrzeni i jest bardzo dobrym punktem wyjścia dla tego, co robię obecnie. Wystarczy spojrzeć, jacy artyści odgrywają dzisiaj znaczącą rolę w sztuce –  w dużej mierze są to osoby po rzeźbie: Paweł Althamer, Katarzyna Kozyra, Artur Żmijewski czy Mirosław Bałka. Kluczowa jest tu kategoria „obecności”. Rozwinięciem rzeźby stała się instalacja, potem kolejno performance, interdyscyplinarność i w zasadzie wszystko to co przychodziło do głowy.  W tym sensie porzucenie rzeźby przyszło mi zupełnie naturalnie.

Twoje prace – np.  Nice to meet you – często dotykają kwestii cielesności. Tę problematykę silnie eksplorowała „sztuka krytyczna” w latach 90. Ciało pojawiało się tam w kontekście Foucaultowskim: jako przedmiot tresury, biopolityki, która buduje ład społeczny. Interesują Cię te wątki?

Zupełnie nie. W sztuce krytycznej ciało służyło manifestacji wolności, równości . U mniej sytuacja jest inna. Wychowujemy się w tradycji, która zakładała pewną transcendencję, duchową istotę tego, kim jest człowiek. Kiedy tę tradycję odrzucisz, doznajesz „olśnienia”, że jesteś biologią. Chcesz się wtedy zmierzyć z rzeczywistością, jakoś ją i siebie ukonstytuować. Dlatego dotykam raczej kwestii mojej prywatnej egzystencji, tego, jak jestem warunkowany przez własną biologię, taki dziwny twór, jakim jest ciało. Szukam jakiegoś uniwersum w tym zakresie, stąd posługuję się fenomenami ze świata nauki, medycyny, techniki i wynalazków.

Często postrzegany jesteś jako kontynuator Artura Żmijewskiego. Jak się do tego odnosisz?

Przekonuje mnie jego założenie, że przez sztukę możemy generować rzeczy, które inaczej trudniej powołać do życia. „Kupuję” to, co mówi Artur, natomiast jeśli chodzi o jego prace, to mam różne wątpliwości. Ale w ogóle ostatnio mało jaka sztuka mnie wciąga.

Postrzegasz się jako artystę zaangażowanego?

Czuję się trochę artystą „zaangażowanym”. Ale zaangażowanie w sztuce polskiej kojarzy się często właśnie ze sztuką krytyczną. Ja nie chcę uprawiać samej krytyki, ale konstruować warunki i sytuacje, które będą pewnym „światłem”. Szukam działań skutecznych, w bardzo pozytywnym rozumieniu tego słowa. Na przykład w związku z projektem Szczęśliwego nowego roku chcemy razem ze Stanisławem Rukszą stworzyć miasteczko dla bezdomnych pod katowickim Spodkiem, w centrum miasta, które służy celom komercyjnym. Chciałbym, żeby przechodnie musieli wejść w emocjonalną relację z tym, obok czego przechodzą. Chcę stawiać pozytywne postulaty, choć często są to utopie. Co oznacza, że to ja wystawiam się na krytykę.

Jedną z ingerencji, których dokonałeś, były warsztaty Przestrzeń wszystkich. Przestrzeń nikogo na krakowskich Plantach…

W Krakowie Stary Rynek jest miejscem publicznym, ale jest tam bardziej publiczność niż społeczność. Ulice i place podlegają komercjalizacji i gentryfikacji. W ramach festiwalu Artboom zaproponowałem warsztaty edukacyjne, które miały pobudzać odpowiedzialność i uczyć, czym jest strefa publiczna. Zaproponowaliśmy otwartą przestrzeń do spotkania, rozmów, do przekształcenia. Chciałem, żeby pojawiło się tam to, co chcieliby tam widzieć ludzie. Władze konsultują się ze społeczeństwem w bardzo małym zakresie, to politycy kształtują przestrzeń miasta. Tymczasem demokracja polega na tym, że oddać głos różnym grupom, również marginalizowanym. Chodziło o uprawianie polityki, ale na innej zasadzie niż proponują oficjalne struktury demokratyczne – o stworzenie pewnego oddolnego ruchu.

Ale było to działanie, które wręcz wpisywało się w strategię promocyjną miasta – władze Krakowa udzieliły zgody na warsztaty i finansowały przedsięwzięcie. Byłeś instrumentem lokalnej polityki. Jakie miałeś narzędzia, żeby wygrać tę sytuację na Twoją korzyść?

Władza lubi promować się jako zaangażowaną. Ale warunkiem zorganizowania warsztatów – mieliśmy  taką cichą umowę – było, żeby nie został po nich ślad i żeby wszystko wróciło do stanu pierwotnego. Zresztą Krakusi i turyści często reagowali na wytworzoną przez mnie sytuację z pewnym oburzeniem. Nie podobało im się, że ktoś ingeruje w zakomponowaną i dobrze znaną przestrzeń miasta. Pod tym względem gwałciłem tych ludzi wizualnie.

Gwałciłeś wizualnie, ale też politycznie: chciałeś stworzyć coś „dla wszystkich”. W takiej przestrzeni może pojawić się tak samo Roman Giertych, jak Robert Biedroń. Naprawdę wierzysz w stworzenie przestrzeni dla wszystkich, takiej, której nikt nie będzie chciał zawłaszczyć?

Wiedząc, że jest to sytuacja efemeryczna , skoncentrowałem się na edukacji. Ludzie konsekwentnie  postrzegają przestrzeń publiczną jako coś już gotowego i zdefiniowanego. Chciałem, żeby Ci, którzy przyjdą posmakowali pewnej możliwości. Chciałem wskazać, że żyjemy w kulturze „horyzontalnej”, gdzie hierarchie się rozpływają i istnieje wiele równoległych dyskursów.  Chodzi o to, żeby uczyć  tolerancji. Dotyczy to wszystkich wykluczonych. Są ich tuziny. Dlatego zarówno edukacja, jak sztuka mają dzisiaj dużą rolę do spełniania. Nauczyć ludzi żyć obok siebie i przestać pałać nienawiścią.

Przypomina to założenia estetyki relacyjnej Nicolas Bourriaud: neoliberalizm zniszczył relacje między ludźmi, zadaniem sztuki jest teraz stworzyć przestrzeń do spotkania na równych warunkach. Ta koncepcja hurraoptymistycznie zakłada, że sztuka może zawieszać konflikty i nierówności między ludźmi. Zapomina też, że kontekst artystyczny często powoduje, że relacje wytworzone przez sztukę są chwilowe i powierzchowne.

Faktycznie w takim rozumieniu byłby to stek bzdur. Trudno się powoływać na sztukę, żeby łagodzić konflikty między ludźmi.  Muzeum czy galeria jest zawsze sztuczną przestrzenią: dla wykształconych elit. Dlatego jeśli szukać jakichś wartości w artystycznym aktywizmie, nie można go opierać na artystycznych rozwiązaniach formalnych. Pojawia się więc pytanie o skuteczność. Dla mnie interesujące są działania w przestrzeni publicznej takich grup jak Yes Men, która skutecznie podważa system podszywając się pod różne osoby, lub Adbusters, która rozbijając namioty na Wall Street i dokonując symbolicznej prowokacji, zapoczątkowała protesty obejmujące zasięgiem całe Stany Zjednoczone.  Ciekawi są też Bum Fights, którzy nakłaniali ludzi do wyrywania sobie wszystkich zębów za 5 dolarów….

Trochę jak Santiago Sierrra…

Dokładnie. Ale że nie są tak znani jak Santiago Sierra, który tworzy dla bogatych elit, i przede wszystkim nie działają pod szyldem sztuki, wszystko skończyło się to procesami.

Santiago Sierra pokazuje, że ingerowanie w życie społeczne z pozycji sztuki prowadzi do hipokryzji: sztuka zawsze uprzedmiotawia tych, którym chce niby pomóc, wystawia ich na oglądactwo, pozytywne skutki, które może wywołać są efemeryczne, a prace mające pomóc grupom marginalizowanym kończą w galeriach sprzedane za duże pieniądze.

Sierra pokazuje jaka „świńska” jest publiczność, która ogląda jego prace. Natomiast nie próbuje wychodzić poza to.  Dla mnie oznacza to tylko tyle, że Santiago Sierra doszedł do pewnego momentu w rozumieniu tego, co znaczy być artystą, ale artystą galeryjnym [śmiech]. Uwielbiam tego typu artystów jak Santiago Sierra, ale o ile on jest jeszcze, w moim przekonaniu, uzależniony od instytucji świata sztuki, to jak chcę się od niej odciąć.

Próbą takiego odcięcia się jest projekt zatytułowany roboczo Jasio?

Jakiś czas temu znaleziono w Jeziorze Cieszyńskim zwłoki dziecka. Jego tożsamość była nieznana i rozpoczęto poszukiwania w całym województwie. Byłem nawet przesłuchiwany w tej sprawie, gdyż mam syna w wieku tego dziecka.  Interesował mnie tutaj wątek cielesności, o którym rozmawialiśmy wcześniej: czystej nieokreślonej biologiczności, organizmu, który znaleziono gdzieś w trawie. W projekcie chodzi o to, żeby zrekonstruować tożsamość tego chłopca  za pomocą renderingów policyjnych i zrobić na ich podstawie hipperealistyczną rzeźbę. Problem polega na tym, że policja nie potrafiła ustalić tożsamości tego dziecka na podstawie badań DNA, gdyż musieliby porównać ogromne ilości krwi z banków krwi, na co nie ma pieniędzy. Mój pomysł polega na tym, żeby wchodząc w świat elit sztuki i podróżując z tą pracą po galeriach w Europie, próbować zebrać pieniądze potrzebne na te badania – według policji, kilka milionów złotych. W ten sposób chciałbym też, żeby sztuka wyszła poza galerie.

Chyba z podobnym nastawieniem chcesz realizować projekt Czane diamenty?

W tym przypadku o chodzi włączenie w przedsięwzięcie ludzi, którzy przeżyli kryzys kopalniany na Śląsku. Będę prosił byłych, aktualnie bezrobotnych górników, którzy pracują w biedaszybach, aby wykopali węgiel i obrobili go na kształt diamentów. W okresie świątecznym mają być one sprzedawane jako  gadżety – pamiątki dla turystów, prezenty świąteczne –  w galeriach handlowych.

Powiedziałeś wcześniej, że szukasz działań skutecznych. Jedna kiedy działasz jako artysta, Twoje przedsięwzięcia traktowane są właśnie jako „artystyczne”, czyli brane automatycznie w nawias i postrzegane przez palce. Nie prościej działać jako np. wolontariusz organizacji pozarządowych lub dziennikarz? Po co Ci parawan sztuki?

To być może kwestia mojego wykształcenia i moich predyspozycji w tym zakresie. Faktycznie trudno jest znaleźć przykłady działań artystycznych, które bezpośrednio wpłynęły na życie społeczne. Mnie jako artystę interesuje tworzenie sytuacji jakby z zewnątrz. Zrobiłem dokument o bezdomnych, być może taki sam, jaki zrobiłby każdy dziennikarz. Być może byłoby dobre wyjść z tego kokonu sztuki i działać bez odwoływania się do niej. Ale sztuka ma to, czego nie ma w takim pozaartystycznym aktywizmie: działacze czy dziennikarze brną do celu, sztuka poszukuje – mówiąc metaforycznie – pewnych energii wynikających z przyjętych założeń. Ale pytanie jest postawione uczciwie i pewnie muszę się nad tym jeszcze zastanowić…

Nie boisz się, że przychodząc do np. bezdomnych jako artysta, a nie wyspecjalizowany pracownik socjalny, dajesz tym ludziom złudną nadzieję? Przychodzisz jako człowiek z „lepszego świata” i mówisz, że chcesz budować dla nich domy pod katowickim Spodkiem. Proponujesz utopię, kiedy oni potrzebują konkretów.

Moim celem jest właśnie od tego uciec. Nie chce być kolejnym specem od doraźnych problemów. Chciałbym , żeby Ci ludzie byli dowodem swojego własnego istnienia. Postawienie ich na cokole zupełnie odwraca sytuację, w której bezdomni są przeźroczyści. Chciałbym, aby sprawa bezdomności, po wtóre stała się widoczna nie tylko dla władz samorządowych, ale przede wszystkim zmuszała do zaangażowania lokalną społeczność.

 

Tekst jest częścią katalogu 3 edycji festiwalu Artboom, relizowanego w Krakowie w 2011 roku.

Posted in: Rozmowy